Słodycze to temat bardzo przyjemny, ale kiedy chodzi o słodycze i dzieci, to zaczyna nie być już tak przyjemnie. Budzą się kontrowersje, sprzeczne emocje i opinie, a często i dochodzi do takich absurdów, że słodycze stają się tematem tabu, czymś zakazanym, nie dla wszystkich, albo dzieje się jeszcze bardziej absurdalnie – dzieci nie mogą jeść słodyczy.
Słodycze mają duży wpływ na rozwój dziecka w wielu dziedzinach jego małego życia. Zarówno odmawianie słodyczy jak i przesadne ich spożywanie może w sposób znaczący wpłynąć na jego dorastanie. Wynika to z faktu, że tak jak zabawa, słodycze dla dziecka są ważną częścią jego małego świata – czymś dobrym, odkrywczym, przepysznym. Dziecko naturalnie chce z tego czerpać radość!
Ta publikacja nie jest receptą ani odpowiedzią w jakich ilościach słodycze są dobre, a jakie ilości nie są właściwe. Odpowiedź na to pytanie musi znaleźć zarówno mama i tata swojego dziecka, bo od ich decyzji zależy jego funkcjonowanie i tego nie zastąpi żadna cudowna rada. Ten wpis jest przykładem z życia mojej rodziny, na to jak można korzystać ze słodyczy rozsądnie.
Mam to szczęście, że razem z żoną w sprawach wychowywania naszych dzieci bardzo często mamy zbliżone zdanie. W kwestii słodyczy również. Dlatego 50% sukcesu jest za nami, bo gdybyśmy mieli ze sobą walczyć jak wychowywać, to wszyscy byśmy na tym przegrali, a najwięcej nasze dzieci – ich poczucie bezpieczeństwa oraz autorytety byłyby zachwiane. Kolejne 50%, których brakuje nam do pełnego sukcesu, to nasza determinacja i konsekwencja w działaniu. Myślę, że w naszej rodzinie jesteśmy blisko setki i słabości, które u nas się pojawiają nie są na tyle częste i potrafimy cały czas wypełniać to, co kiedyś założyliśmy w kwestii słodyczy.
Pierwszą zasadę jaką wprowadziliśmy w wychowywanie, to brak słodyczy do 12 miesiąca życia. Nie chcieliśmy, aby nasze dzieci tak wcześnie dowiedziały się jakie one są dobre. Zależało nam, aby wcześniej spróbowały wszystkiego co jest bardziej odżywcze i wartościowe. Pamiętam do dziś jak pierwszy raz zostawiliśmy Antosia u dziadków i daliśmy jasno do zrozumienia, że nie mają dawać żadnych słodyczy nawet w najmniejszych ilościach. Oburzenie ze strony dziadka było dość zabawne:
My: Antek nie je słodyczy i nie dawajcie mu ich w żadnych ilościach.
Dziadek: Ale jak to? On nie wie co to jest czekolada? Nie będzie znał smaku czekolady? Co za biedne dziecko! To się nadaje do Jaworowicz!
My: Nie jest biedny, bo nie zna tego smaku. Nie chcemy, aby jadł teraz słodycze. To my jesteśmy rodzicami i chcemy, aby to uszanować.
Ostatecznie chwała Dziadkom, że uszanowali naszą decyzję.
Myślę, że brak słodyczy do plus minus 12 miesiąca życia jest strzałem w dziesiątkę. Po części dzięki temu nasze dzieci uwielbiają warzywa, zajadają się brokułami i burakami. Poznały je wcześniej niż słodycze. Warto zapamiętać też „plus minus”, dlatego że w wychowywaniu nie chodzi o utarte schematy, a naturalność w planowaniu i konsekwencji.
Wprowadzając słodycze mieliśmy z tyłu głowy jak chcemy to zrobić, które słodycze akceptujemy, jakie ilości będą odpowiednie. Ważne również było to, aby dając słodycze nasze dzieci nie odbierały tego jak wydarzenie rangi święta czy też nagrody za swoje zachowanie. W naszym domu słodycze są na porządku dziennym. Zależało nam na tym, aby słodycze były dodatkiem do życia, ale nie były celebrowane i dawane za coś. Zarówno przy Antosiu jak i Zosi udało się to osiągnąć zgodnie z naszym planem.
Przy dawaniu słodyczy pilnujemy porządku dnia, aby nasze dzieci wiedziały, że śniadanie, obiad i kolacja są stałymi punktami dnia. Jeśli któreś z tych posiłków jest zachwiane przez bunt dziecka na zasadzenie „nie, bo nie”, to nie ma mowy o słodyczach. Nigdy nie przekraczamy tej granicy. Fantastycznie spisują się tutaj znane nam wszystkim teksty „nie jedz słodyczy przed obiadem”, „nie zjesz obiadu, to nie dostaniesz słodyczy”. Jeśli pilnujemy porządku dnia i nie przekraczamy tej granicy, to nie będziemy musieli używać w nieskończoność tych znanych nam tekstów – dzieci w naturalny sposób przyjmują zasadę porządku dnia i czasu na słodycze, który jest pomiędzy posiłkami, ale nie z zamian ich.
Uważam, że sporym błędem wynikającym często z naszej słabości jest dawanie słodyczy, aby dziecko się uspokoiło. To wszystko działa bardzo krótko i pogłębia problem. Nie dajemy nigdy słodyczy kiedy dzieci się buntują. Nie wyobrażam sobie sytuacji, aby moje dziecko zdobywało słodycze krzykiem i kojarzyło ten fakt jako swoje zwycięstwo – krzyczę i dostaję. Trzeba tej zasady mocno bronić, bo niestosowanie jej może przynieść bardzo złe skutki w naszym codziennym życiu i funkcjonowaniu. Przykład pierwszy z brzegu: nie chcemy, aby nasze dziecko kiedy jesteśmy na zakupach krzyczało wniebogłosy, że chce słodycze. Często mechanizm obrończy jest taki, że dla świętego spokoju, aby nie czuć wzroku innych oraz tego nieokreślonego bliżej wstydu… dziecko dostanie to czego chciało i doprowadzi to do kolejnego triumfu dziecka – krzyczę i dostaję.
Trudno mi wskazać dokładną ilość słodyczy jaką dajemy naszym dzieciom, dlatego że wszystko to przychodzi naturalnie, mając na uwadze rozsądek i dobro naszej rodziny. Zazwyczaj jest to dwa razy w ciągu dnia np. jakiś czas po śniadaniu czy po obiedzie. Jest to kawałek czekolady, ciastko, cukierek, wafelek, nierzadko domowy wypiek. Od samego początku nie stoimy na straży idealnego składu i nie studiujemy każdej pozycji z której składa się dany produkt, dlatego że ilości jakie serwujemy na pewno nie są podstawą diety naszych dzieci. Podziwiam rodziców, którzy zastępują słodycze naturalnymi batonikami, daktylami itp. ale razem z moją żoną stwierdziliśmy, że taki model nie jest dla nas – za dużo pilnowania, uważania, zabraniania i szukania – wolimy tę energię przeznaczyć na inne sprawy.
Kolejną zasadą w naszej rodzinie jest to, że nie dajemy nic słodkiego do picia. Nasze dzieci od zawsze piją wodę. Półtoraroczna Zosia poza latem jest w stanie wypić dziennie siedem bidonów wody! Nasze dzieci wprost uwielbiają wodę i my rodzice również tę wodę pijemy. Trochę przypadkowo pokazaliśmy, że woda jest naturalnym składnikiem naszego życia, a nie to, że my dorośli możemy więcej: inne, kolorowe, lepsze. Pijąc czasem colę nie robimy tego w ukryciu. Jak Antoś (3l) pyta co to jest, odpowiadam:
Antoś: Tato co ty pijesz?
Ja: Antosiu, to jest cola – napój, który piją dorośli oraz czasem starsze dzieci. Jak będziesz starszy, to będziesz mógł skosztować i napić się coli. Teraz byłoby to dla Ciebie niezdrowe i mógłby cię boleć brzuszek.
Antoś: Aha, dobrze tato. Ja piję wodę.
RADOŚĆ
Nie chcę odbierać dziecku tego co zostało z myślą o nim stworzone – wiemy jaką frajdę mogą dać słodycze, dlatego chcę aby moje dzieci miały tę frajdę.
OCENIANIE
Nie chcę, aby moje dziecko czuło się gorsze od innych dzieci – w miejscu gdzie są słodycze i inne dzieci mogą je jeść, moje dziecko będzie czuło się wykluczone. Nie sposób w żaden rozsądny sposób wytłumaczyć dziecku, dlaczego ono nie może absolutnie jeść słodyczy. Jeśli damy do zrozumienia, że są niezdrowe to jakie zdanie dziecko będzie miało o swoich rówieśnikach i ich rodzicach?
ZDROWE RELACJE
Nie chcę być inwigilatorem i strażnikiem miejsc i ludzi w których przebywa moje dziecko – nie da się zapobiec wszystkim sytuacjom i wynieść z wszystkich tych miejsc słodyczy. Znam przypadki, w których rodzice zakazują dzieciom jeść słodycze, a te same dzieci dostają je np. u dziadków czy znajomych – słodycze stają się wtedy niepotrzebną tajemnicą i tworzy się zaburzony obraz tego co jest dobre, a co nie. Następstwem tego jest oszukiwanie rodziców przez dziecko i np. babcię.
NATURALNOŚĆ
Nie chcę zakazywać mojemu dziecku rzeczy, które z natury nie są zakazane – jeśli dziecko czegoś nie może, to prędzej czy później będzie chciało tego spróbować. Taka jest natura nie tyle dziecka, co nas ludzi – rzeczy zakazane są pociągające. Dziecko spróbuje słodyczy i praca nad granicami, porządkiem dnia będzie trudnym wyzwaniem.
ROZSĄDEK
Nie jestem zwolennikiem tworzenia barier i utrudnienia życia rodzinnego – tak jak napisałem już wcześniej, energię na ochronę dzieci przed słodyczami wolę przekazać na ich ochronę przed realnymi zagrożeniami.
Podkreślam raz jeszcze, że jestem za słodyczami, ale jednocześnie za tym, aby dawać je mądrze i mieć na to plan, którego będziemy się trzymać. Jestem przeciwnikiem słodyczy dawanych dzieciom na prawo i lewo, czyli w nadmiarze. Takie sytuacje mogą stanowić poważny problem w funkcjonowaniu rodziny, a przede wszystkim w organizmie i psychice dziecka. Dziecko żyje w świadomości, że zawsze dostaje i zawsze ma. Słodycze nie są już dodatkiem, ale stają się jego dietą. Dla małego dziecka, jeden kawałek czekolady za dużo może prowadzić do zatwardzenia. Każdy rodzic wie jak pęka mu serce kiedy maleństwo ma problem ze zrobieniem kupy. Trzeba tego unikać.
Kiedy dziecko otrzymuje słodycze w nadmiarze staje się również nadmiernie pobudzone. Jest tak niespokojne, że nie da się mu pomóc, aż organizm nie oczyści się sam z nadmiaru słodkości. Cukier powoduje silne pobudzenie organizmu, z którym dodatkowo dziecko mając mniejszą świadomość siebie niż osoba dorosła nie potrafi sobie poradzić. Jego nadpobudliwość jest wręcz nie do wytrzymania. Doświadczyliśmy tego, kiedy kilka dni z rzędu nasze dzieci razem z nami uczestniczyły – mówiąc potocznie – w imprezach rodzinnych. Dzięki temu wiemy czego musimy unikać. Gdy korzystanie ze stołu przez nasze dzieci nie jest już częstowaniem, a obżeraniem się – stanowczo interweniujemy. Kiedy nasze dzieci mają większy dostęp do słodyczy niż ma to miejsce zazwyczaj, ograniczamy je w codzienności, tak aby ich ilość była zawsze na rozsądnym poziomie. Czas, który szczególnie naraża dzieci na obżarstwo jest okres świąteczny. Nie dajmy się zwieść naszym bliskim i opinii, że mamy dać spokój, bo przecież „są święta”.
Krzysztof Opeldus (Tata prezes)
Oceń ten wpis
Twoja opinia jest dla mnie ważna.
Ocena 4,6 / 5. Głosów: 14
Nie dodano jeszcze żadnej oceny.
Skomentowano 9 razy
Syn 1,5roku ze słodyczy dostał mojej roboty ciasto, raz zjadł snickersa przez papierek bo się nim bawił po czym idalo się przegryźć ale dosłownie go liznął mając z 8 miesięcy. I lody dostawał galkowe lub domowe. Wczoraj otrzymał pierwszy raz algide w rozku. Jadł z rozkoszą i ku mojemu zaskoczeniu nasycił się po kilku losach. Jestem z niego dumna bo sernikiem babci czy ciastem pluł. Słodkiego napoju nigdy jeszcze nie pił 🙂 a najchętniej sięga po słodycze w postaci owocow 🙂
@Marta, uściski dla Was! Miło słyszeć głos mamy, która jest za rozważnym częstowaniem dziecka słodyczami i po prostu mamy, która nie mówi całkowicie NIE słodyczom. U nas owoce również królują, a dzieci najbardziej uwielbiają te najzwyklejsze czyli jabłko, gruszka, banany. Po słodkich napojach bardzo łatwo o próchnicę, fantastycznie że z nich nie korzystacie. Pozdrawiam! Krzysztof.
Również nie jestem zwolennikiem dawania dziecku słodyczy jak i nie jestem za wychowaniem dziecka bez nich… Sama osobiście synkowi daję słodycze raz Góra dwa w tygodniu, staram się układając mu „jadłospis” który zawiera warzywa owoce mięso i nabiał. Jeśli maluch je mi posiłki bez większych problemów wiem że wtedy między posiłkiem mogę podać mu pół Kinder jajka lub coś innego słodkiego oczywiście z rozwagą. Co do picia… staramy się podawać mu tylko wodę a jeśli chodzi o soki to staram się unikać tych sklepowych w zamian daję mu świeżo wyciskany… Maluch ma rok i metodą prób i błędów doszliśmy do takiego etapu że wszystko je z nami, nie pije mleka modyfikowanego a mleko z kartonu pozdrawiam
@Daria, bardzo ciekawy pomysł z jadłospisem. Można dzięki temu sporo poukładać i być świadomym. Jak maluch je ze smakiem wszystkie posiłki i plan dnia jest zachowany (śniadanie, obiad, kolacja), to słodkie przyjemności z rozwagą są fajnym dodatkiem. Woda jest zawsze najlepszym wyborem i nawet lepszym niż soki 🙂 Najlepsze dla rodzica jest to, że dziecko jest wszystko z nami. Gratuluję Wam tego! Mleko warto również wybrać świeże (butelkowe w lodówce), różnica odżywcza jest ogromna. Pozdrawiam Was serdecznie, Krzysztof.
Myślę sobie że ze słodyczami jest podobnie jak z telewizją/bajkami dla dzieci. Jeżeli serwowane z umiarem i rozsądkiem to nie ma problemu. Pozdrawiam 🙂
@Justyna, ciekawe spostrzeżenie – przełożenie na inny temat, który również jak i słodycze serwowany z umiarem jest bardzo przyjemny! Pozdrawiam Cię serdecznie, Krzysztof.
Ostatnia sytuacja u nas w domu. Mój synek 1,5 roku ugryzł kuzynka lat 5, oczywiscie niechcacy. Dziewczynka w płacz a mojs mam dała jej czekoladowe jajko , od razu uśmiech na jej twarzy, przestała płakac. Ale takie zachowanie mi się nie podoba gdyz uczy slodyczy jako pocieszenia.. nie wiem jak z tym walczyć, gdy pojawią się taiie sytuacje z moim synkiem. Dodatkowo ona płakała a jej tata mówi :nic się nie stało, nie boli. Jak nie boli i jak się nic nie stało?
@Paulina, ugryzienie kuzyna kiedy Twoje dziecko ma 1,5 roku, to coś takiego co się zdarza. Dzieci w tym wieku mogą gryźć, bić i robić inne podobne (niestosowne) rzeczy. Wiadomo, że trzeba to karcić, ale dziecko uczy się siebie, emocji, zachowań. Jeszcze wiele nie rozumie i nie jest w stanie odpowiedzieć dlaczego to robi. To absolutnie nie świadczy, że jest źle wychowane czy też nie ma odpowiednich wzorców. Pokusiłbym się na stwierdzenie, że jest to normalny etap rozwoju 🙂
Bardziej zmartwiło mnie to drugie, a dokładnie reakcja na to co się stało. Dziecko nie powinno tłumić bólu, nie może słyszeć z zewnątrz, że nic się nie stało kiedy stało się. Przecież dziecko zostało ugryzione i ma prawo krzyczeć, denerwować się, płakać. Ma prawo to przeżyć! Mówienie, że nic się nie stało nie jest dobre z punktu wychowawczego. Dziecko musi uczyć się sytuacji, które są DOBRE i ZŁE, a dostaje sygnały że wszystko jest dobre, że niezależnie od sytuacji… NIC SIĘ NIE STAŁO.
Moja żona doświadczyła kilka dni temu identycznej sytuacji na placu zabaw, kiedy mała dziewczynka spadła ze zjeżdżalni, to jej dziadkowie zaczęli jej bić brawo, aby odwrócić sytuację i nie dopuścić do płaczu. Sytuacja wręcz chora. Dodatkowo mówili tej dziewczynce: „patrz na chłopczyka, chłopczyk nie płacze, patrzy na Ciebie”. Uważam, że to są bardzo niebezpieczne na pozór nieznaczące sytuacje z życia, które później w dorosłym życiu naszych dzieci będą odgrywały ważną rolę. Myślę, że warto uświadomić czasem naszych rodziców, że nie mają racji. Pocieszę Cię – my to często robimy i im więcej „trujemy” tym mniej musimy mówić, bo w końcu pewne rzeczy trafiają do nich. Kiedyś było inaczej, ale teraz jest nasze wychowanie i my mamy rację i to my wiemy co dla naszych maleństw jest najlepsze! Dobrej nocy, Krzysztof.
Dziękuję. Na pewno będę reagować wobec swojego synka, ale ciężko ingerować w wychowywanie innych dzieci. A ja akurat też z tych „trujących” 🙂