Na początku należałoby odpowiedzieć na pytanie: w jaką pogodę? Wczesna wiosna, to dobry moment na tego rodzaju wpis, dlatego że warunki pogodowe są bardzo zróżnicowane i mogą pojawiać się dylematy odnośnie ubioru naszych dzieci. Wpisując w wyszukiwarkę Google: „jak ubrać dziecko w”, pierwsza wskazówka jaka zostaje nam podpowiedziana to: „jak ubrać dziecko w taką pogodę”, co może wskazywać na to, że jako rodzice szukamy odpowiedzi jak ubierać dzieci w konkretnym czasie, chwili i miejscu, oczekując że Google odczyta nasze intencje i panujący klimat na terenie, z którego szukamy informacji oraz podpowie nam jak ubrać nasze dziecko. Odpowiedzi na pytanie „jak ubrać dziecko” poszukiwane są również na forach, czy różnych grupach. Czasem w formie uzyskania odpowiedzi od razu, bo akurat trzeba gdzieś wyjść, a panująca na zewnątrz aura jest zbyt tajemnicza, aby ją wprost odczytać. Nie rzadziej szukamy też odpowiedzi w celu uzyskania patentu na przyszłość, pytając: „Jak ubieracie wasze dzieci w taką pogodę”, w oczekiwaniu na znaczną ilość wskazówek i podjęcie wyboru na podstawie większości. Kochani rodzice, można łatwiej!
Najważniejszy wyznacznik jaki stosujemy w naszej rodzinie, aby określić w co ubrać dzieci jest nasze odczuwanie pogody. To, jak my ją czujemy i co na podstawie tego nałożymy na siebie jest tym elementem, który decyduje w co ubierzemy nasze dzieci. Można by na tym zakończyć ten wpis, ale mogłoby się okazać, że to jak dorośli czują pogodę to żaden argument, bo przecież dzieci mogą ją odczuwać inaczej. Należałoby wtedy zapytać, a kim są dzieci, że odczuwają pogodę inaczej niż my. Sądzę, że nie znajdzie się żaden odważny, który spróbuje odpowiedzieć na to pytanie. Wyjątkiem są noworodki, które należy ubierać o jedną warstwę więcej, dlatego że dopiero co wyszły z ciepłego brzucha i muszą się dostosować do temperatury poza nim. Odstępstwem może być też dziecko, które urodziło się jako wcześniak – jego organizm może się łatwiej wychładzać (zmarzluch usprawiedliwiony).
Pamiętam, że jako dziecko bardzo nie lubiłem mieć na sobie dużej ilości ubrań, a najbardziej na świecie nie lubiłem kalesonów. Nie miałem ich na sobie od jakichś 20 lat czyli od momentu kiedy mój wpływ na to, co ubieram stał się większy. Lata 90. to był czas kiedy stereotypy i sprawdzone metody z dziada pradziada były tymi najbardziej właściwymi, a obalenie mitów było prawie że niemożliwe z uwagi na zdecydowanie trudniejszy i wolniejszy obieg informacji. W dobie przede wszystkim internetu, ogólnie dostępnych publikacji, opinii czy opisywanych doświadczeń jest zdecydowanie łatwiej.
Stosując zasadę „ubieram dziecko w to, w czym ja idę” rozwiązuje wszystkie dylematy i daje pewność, że dziecko jest prawidłowo ubrane. Właściwy ubiór dziecka działa korzystnie na jego ochronę przed przeziębieniem, ale również ma wpływ na jego samopoczucie i komfort psychiczny. Nie mam na myśli jednostkowych sytuacji kiedy nie trafiliśmy z ubiorem, ale w sytuacjach kiedy nieustannie przegrzewamy dziecko lub ubieramy je w niezliczoną ilość warstw, to wpływ tych czynników może już przynosić konkretne skutki. Wyobraźmy sobie dziecko, które w każdą zimę na spacerze jest ubrane w taką ilość ubrań, że jego poruszanie się po ziemi przypomina chód pingwina. Myślę, że każdy z nas doświadczył takiego widoku, a rodzice w przekonaniu że chronią swoje dziecko nie widzieli w tym problemu. Przegrzanie organizmu prowadzi do różnego rodzaju chorób czy przeziębień, a w moim odczuciu przegrzane dziecko jest bardziej na to narażone. Poprzez nieodpowiedni ubiór zabijamy odporność naszego dziecka. Organizm nie potrafi się bronić, bo sądzi że nie ma przed czym, nie rozumie i nie zna zagrożeń, dlatego nie potrafi podjąć walki. Kiedy organizm się przegrzewa i staje się to notoryczne, to do choroby może doprowadzić już pierwsze minimalne załamanie pogody czy też silniejszy wiatr. Pamiętajmy też o tym, że wiatr nie powoduje zapalenia uszu, a przyczyną tego jest niska odporność i infekcja wirusowa.
Rodzice często też rozkładają ręce widząc nieodpowiednią pogodę za oknem sądząc, że jak zostaną z dziećmi w domu, to uchronią je od chorób. Taka ochrona jest na krótką chwilę, bo w dłuższej perspektywie, tak samo jak z przegrzaniem zabijamy odporność dziecka. Nie ma złej pogody do wyjścia z dzieckiem i na każdą można się przygotować. Ubieramy dziecko tak jak siebie i budujemy tym sposobem jego odporność. Nawet małe ochłodzenie organizmu może nosić dobre skutki w późniejszym czasie, a ciepła herbata czy kakao po powrocie do domu smakuje wtedy najlepiej. Oczywiście, nie mam na myśli anomalii pogodowych, kiedy wiatr gnie jak Pendolino, a zamieć śnieżna sprawia wrażenie, że jesteśmy na zimnej Saharze. Wtedy rzeczywiście lepiej zostać w domu lub przeczekać ten czas w bezpiecznym miejscu.
Paradoksalnie co udało mi się zaobserwować w ostatnich latach, to nie zima czy też bardzo zimna pogoda sprawia rodzicom największą trudność w doborze odpowiednich ubrań dla dzieci. Pogoda dobra, letnia czy też bardzo upalne lato, to coś trudniejszego. Nie mogę wyjść z podziwu kiedy widzę niemowlaka jadącego w wózku, a pogoda jest bardzo dobra – wręcz upalna – a na jego głowie widoczna czapeczka. Tak się jakoś przyjęło, że dziecko powinno mieć czapeczkę, a im mniejsze, tym częściej, wręcz wszędzie. I jakby się mogło wydawać, to nie chodzi o taką czapeczkę chroniącą przed słońcem. Czapeczka, to niestety nie jedyny problem troskliwych rodziców. Widzę często jak rodzice kiedy jest upał, chronią swe niemowlę w wózku i nakładają na nie białą pieluchę tetrową – to duży błąd. Nie chciałbym być w skórze tego biednego dziecka, które nie potrafi jeszcze powiedzieć: „mamo, tato weź tą cholerną tetrę, bo się zaraz tu uduszę”.
Zastanawiam się też nad tym, czemu u nas – w Polsce – przyjęło się coś takiego, że jak trochę zrobi się zimniej, to od razu dziecku na głowę zakłada się czapkę. Nawet nie chodzi już o małe dzieci, ale i również te starsze. W czym czapka pomaga, jeśli wiatr szaleńczo nie wieje i mamy 10 stopni na plusie? Za granicami naszego kraju zazwyczaj czapki są używane, kiedy warunki rzeczywiście robią się nieco bardziej ekstremalne. Czy to jest powodem, że zagraniczne dzieci chorują więcej, bo przy 10 stopniach na plusie nie mają czapek? Nie sądzę. Spróbujcie kiedyś przy takich temperaturach nie założyć swojemu dziecku czapki – wzrok starszych pań, które wychowały się na cebulkę jest bezcenny.
Dla podkreślenia wartości użytych we wpisie metod dodam, że moje dzieci nie chorowały, dopóki nie zaczął się sezon przedszkolny. Ubierają się tak, jak my i wychodzą w każdą pogodę, czy też niepogodę od pierwszych dni swojego życia. Bądźmy w tym rozsądni – to my rodzice wiemy najlepiej co jest dobre dla naszych dzieci, a nie dobra ciocia, wujek czy babcia (a nawet ja).
Krzysztof Opeldus (Tata prezes)
Oceń ten wpis
Twoja opinia jest dla mnie ważna.
Ocena 4,4 / 5. Głosów: 14
Nie dodano jeszcze żadnej oceny.
Skomentowano 6 razy
Ubieram dziecko tak samo jak siebie plus do wózka kocyk gdyby pogoda zmieniła się. Jeśli idę na spacer to sie zgrzejemy wiec ubieram ciut lżej 🙂 czasem ludzie dziwnie patrzą gdyjest mój syngrubo ubrany do wózka ale są miejsca w które się wybieramy gdzie wieje… bywa ze ktoś zaczepi gdzie dziecko ma czapkę. Często dla spokoju odpowiadam ze zgubiło bo babcie są mocno uparte
@Marta, fajnie że jesteś świadomą mamą 🙂 Komentarzami babć nie ma co się przejmować. Trzeba im to wybaczyć, bo te babcie są często kochane i myślą po swojemu – a myślą tak, bo wiadomo jak kiedyś było. Jeśli u nas pojawią się pytania tego rodzaju, to planuję odpowiedź, że buduję odporność. Zupełnie nie wiem czego się wtedy spodziewać. Życzę Ci dobrego wieczoru, Krzysztof.
Witam. Trochę się zgodzę, a trochę nie. Ja nie ubieram swojego dziecka tak jak siebie, ale tak jak mąż się ubiera. Jestem zmarzluchem (przegrzewanym w dzieciństwie zapewne). Córce nigdy nie zakładałam dodatkowej warstwy, miała zazwyczaj nawet o jedną warstwę mniej ode mnie, nawet jako noworodek (urodziła się w lipcu i od powrotu ze szpitala do końca lata w domu chodziła w samej pieluszce, a na spacery body z krótkim rękawem). Pamiętam jedną sytuację, córka miała 3/3,5 miesiąca, był cieplutki październikowy dzień. wyszłyśmy na spacer. Córka była w body z długim rękawem i cienkich spodenkach, bez czapeczki, kocykiem nie dała się przykryć. Proszę sobie wyobrazić jak mi ludzie do wózka zaglądali i pytali czy przypadkiem nie za lekko dziecko ubrałam. Co ciekawe komentowały tylko młode matki, a nie jakby się wydawało starsze panie. Odpowiadałam, że jedna warstwa więcej i spacer skończył by się po 5 minutach dzikim wrzaskiem. Miny bezcenne.
@Aneta, najważniejszy jest zdrowy rozsądek. Niestety problem przegrzewania dzieci jest dość powszechny. Nie dalej jak dziś podczas rodzinnej wyprawy do ZOO, przy temp. +23 stopni jedna pani proponowała swojemu dziecku sweter… My wróciliśmy z ZOO wszyscy opaleni, będąc cieniutko ubrani. Komentarze innych, no cóż BEZCENNE i na nie wpływu nie mamy. Życzę dużo siły i wytrwałości i jak najwięcej ciepłych i słonecznych dni 🙂 Pozdrawiam serdecznie, Krzysztof.
Przez głowę tracimy najwięcej ciepła, więc zdrowy rozsądek podpowiada, żeby miesięcznemu maluchowi założyć czapkę, żeby się nie wychłodził. Zalecają to wszyscy od położnych, przez pediatrów i mają racje. Poza tym sam noszę czapkę, gdy jest mi zimno, niezależnie od pory roku. Nie widzę w tym nic złego i nie widzę powodu, żeby czapki nie zakładać. A już argument, że w innych krajach czapki zakładają tylko w ostateczności jest dla mnie absurdalny. Co do ubierania malucha, to stosuję zasadę zdrowego rozsądku. Nie raz widzę osoby mocno otyłe, które przy niskich temperaturach chodzą ubrane jak latem. Uważasz, że swoje dzieci powinni wtedy ubierać tak samo jak siebie? Ja tak nie uważam. Każdy odczuwa temperaturę i jej zmiany inaczej. Tym bardziej maluchy wrażliwe na wszystko.
@Bob, pisałem również o maluchach, które wyszły z brzuszka, że stosuje się zasadę o jedną warstwę więcej, więc tutaj jak najbardziej się zgadzamy. Natomiast co do całej reszty, ubieram dzieci jak siebie. Dokładnie to samo robi moja żona. Nasze dzieci nie chorują i tym sposobem budujemy ich odporność. Dzieci też nigdy nie narzekały, że jest im zimno. Jeśli na termometrze mamy +10 stopni, to absolutnie nie widzę sensu i potrzeby ubierania czapki. Jeśli wieje wiatr, to również. Chyba, że dziecko dzięki niej czuje się lepiej, to nie widzę też problemu, aby w bardzo wietrzne dni czapki zakładać – dla komfortu dziecka, ale nie ze względu na uniknięcie chorób (np. zapalenie ucha nie bierze się z przewiania).
Osoby otyłe, które mogą mieć inną ciepłotę ciała, to przypadki raczej skrajne. Wpis skupia się na warunkach codziennych, wiąże się z osobami o normalnej budowie ciała czyli zdecydowana większość społeczeństwa. Osoba otyła, która czuje, że jest jej ciepło nawet w arktycznych warunkach na pewno ma zdrowy rozsądek i nie będzie kazała ubierać się tak samo swojemu dziecku 😉
Wszystkie wpisy, które publikuję na tym blogu są poparte doświadczeniem zarówno moim jak i ludzi z otoczenia, nie rzadko również jest to poparte wiedzą czerpaną ze specjalistycznej literatury. Na blogu nie pojawił się wpis i nigdy nie pojawi, który poparty byłby wyłącznie moim przeświadczeniem. Pozdrawiam Cię serdecznie, Krzysztof.