Strona główna » Wychowywanie dzieci » „Nic się nie stało” czyli o tym jak rodzice reagują na upadki
Jestem daleki od tego, aby komuś mówić jak ma wychowywać dzieci, ale zauważam coraz więcej niepokojących sytuacji, którymi zwyczajnie chce się podzielić. Kto wie, być może pisanie tego bloga spowodowało, że stałem się większym obserwatorem. Marzy mi się, aby moje dzieci (i Twoje Drogi Czytelniku) wyrosły na dobrych, silnych i świadomych własnej wartości ludzi. Aby tak mogło się stać, to nasza rola jako rodziców jest kluczowa. To właśnie rodzice budują wartość i świadomość dziecka. Dla nas dorosłych małe i niewinne sprawy są dla nich – dzieci – często sprawami największej wagi. To jak podchodzimy właśnie do tych spraw buduje ich wiedzę o świecie, zagrożeniach, pozwala ocenić jakie zachowania są dobre, a które złe.
Drogi Rodzicu – a może babciu, dziadku, ciociu, wujku, opiekunko – zastanów się przez chwilę, jak zachowujesz się w sytuacjach „wypadkowych”. Co robisz kiedy dziecko, które masz pod opieką:
Czy to właśnie nie wtedy mówisz, że „nic się nie stało”?
Kiedy dziecko ma wypadek na rowerze, to jest to wypadek na rowerze. Dziecko przeżywa i cierpi, jest przestraszone i bardzo go boli. Najlepsze, co możesz wtedy zrobić, to przytulić je, zrozumieć i naturalnie uspokoić:
Dzięki temu dziecko rozumie co się stało, dostrzega skutki wypadku, pozwalasz mu przeżyć emocje, które dla niego są ważne, ale zarazem dajesz oparcie i pokazujesz, że jesteś w tej sytuacji z nim. Mówienie „nic się nie stało” jest zanegowaniem wypadku czyli faktu, który się przecież wydarzył i dziecko brało w nim udział. „Nic się nie stało” jest nielogiczne i nie może być lekarstwem na odwrócenie uwagi od płaczu i przeżywania emocji. Kiedy dzieją się takie sytuacje, to nie powinno się odwracać od nich uwagi dziecka, dlatego że ono musi mieć szansę zrozumieć co się stało i poznać w nich swoje reakcje, nauczyć się radzenia z emocjami.
Sytuacji „nic się nie stało” jest całe mnóstwo. Niedawno jedną z nich miała okazję usłyszeć moja żona na placu zabaw. Dziecko ok. 4-letnie pod opieką dziadków spadło ze zjeżdżalni. Dziadkowie biegiem wyskoczyli do dziewczynki krzycząc, że „nic się nie stało”, dodatkowo bili brawo, aby odwrócić jeszcze bardziej uwagę dziecka od tej sytuacji i po to, aby już nie płakało. Kiedy te środki nie pomagały, to znaleźli kolejne rozwiązanie w postaci poinformowania tej dziewczynki, że ma już przestać płakać, bo inne dzieci nie płaczą, dodając „patrz, chłopczyk patrzy na ciebie”, wskazując palcem na dziecko stojące obok. Drodzy Dziadkowie, uwierzcie że gdyby nie to całe Wasze przedstawienie, to nikt nie byłby zainteresowany upadkiem wnuczki ze zjeżdżalni i moglibyście spokojnie pozwolić jej przeżyć upadek, przytulić ją, a cała reszta bawiłaby się dalej.
To dziecko w zaledwie jednej zwykłej sytuacji otrzymało szereg sprzecznych ze sobą informacji. Nie dość, że upadło i nie pozwolono mu przeżyć emocji, bo przecież „nic się nie stało”, a w tym NIC wszyscy wokół byli poruszeni i zainteresowani. Na koniec okazało się jeszcze, że cały wstyd i winę dziecko musi wziąć na siebie, bo przecież „inne dzieci nie płaczą”, a w dodatku „chłopczyk patrzy”.
Na te i podobne sytuacje można popatrzeć również z perspektywy dorosłego. Drogi Mężczyzno, jeśli Twój samochód miał stłuczkę, to czy chciałbyś usłyszeć, że „nic się nie stało”? Droga Kobieto, jeśli Twoja ulubiona sukienka została poplamiona, czy chciałabyś usłyszeć, że „nic się nie stało”? Zastanawiam się naprawdę często, dlaczego sprawy dzieci są sprowadzane do nieważnych, nieistotnych, błahych. Dlaczego ich przeżywanie jest niepotrzebne i nie powinno być na nie miejsca. Pozwólmy naszym dzieciom przeżywać trudne sytuacje, przeżywać upadki i wypadki i naprawdę będą bardziej szczęśliwe niż wtedy, kiedy próbuje je się uszczęśliwić twierdząc, że „nic się nie stało”. Zastanawia mnie również to, jak dziecko które przez wiele lat słyszało w trudnych dla niego sytuacjach nieustanne „nic się nie stało”, odnajdzie się w życiu dorosłym. Czy „nic się nie stało” może stać się dla niego receptą na realne ocenianie zagrożeń, sytuacji i prowadzić do odpowiedzialnego i szczęśliwego życia?
Dodatkowo poprzez takie słowa, pewnie całkiem nieświadomie uczymy dziecka kłamstwa. Bo czy kłamstwem nie jest mówienie, że „nic się nie stało” w momencie, kiedy nasze dziecko przeżywa tragedię, kiedy je coś boli? Można tu przytoczyć sytuację, którą bardzo często się powtarza w momencie, kiedy rodzic zabiera dziecko na pobieranie krwi. Dziecko pyta: „Czy to boli? Boję się…”, a na to rodzic odpowiada: „Nie, to nie boli, nie ma się czego bać”. Do tego dołącza się jeszcze pielęgniarka, która próbuje za wszelką cenę przekonać dziecko, że boleć nie będzie. Pamiętam jak moja żona opowiadała mi sytuację ze swojego dzieciństwa, kiedy jako kilkulatkę tata zabrał ją do szpitala i po drodze powiedział jej, że idą sobie pooglądać jak jest w środku, po czym zabrał ją na szczepienie. Pamięta to do dziś, jako żywe wspomnienie, chociaż minęło ponad 20 lat. Jak to nie boli? Czyż nie osłabiamy w ten sposób poczucie bezpieczeństwa, które staramy się budować w naszym rodzicielstwie? I jak ma się to do zaufania dziecka względem nas – rodziców? Czy dziecko po którymś razie nie stwierdzi, że ufać nam nie można, bo je okłamujemy?
Krzysztof Opeldus (Tata prezes)
Oceń ten wpis
Twoja opinia jest dla mnie ważna.
Ocena 4,7 / 5. Głosów: 27
Nie dodano jeszcze żadnej oceny.
Skomentowano 11 razy
Mimo tego, że nie zamierzam zostać matką w najbliższym czasie (mam 17 lat) to uważam takie rady za bardzo cenne. Lepiej jest mi wtedy zrozumieć pewne zachowania. Można wiele z tego wyciągnąć, dzięki! ❤
@Julka, nawet nie wiesz ile radości sprawił mi Twój komentarz 🙂 cieszę się, że tu jesteś! Fajnie, że z tych wpisów wyciągasz też coś dla siebie. Pozdrawiam Cię serdecznie, Krzysztof.
PS. Właśnie powiedziałem mojej żonie, że masz piękne imię! 💙
ooo, dziękuję serdecznie! 😍 Również pozdrawiam i czekam na więcej ❤
Bardzo ważny temat. Niestety u nas w rodzinie pojawia się ten problem, ale nikt tego nie widzi. Ja sama staram się pilnować tego, jak reaguję na takie sytuacje 🙂
@Paulinaa, myślę że w wielu rodzinach pojawia się ten problem. Najważniejsze, aby mieć tego świadomość, bo naprawdę łatwo da się to zmienić 🙂 Dobrej nocy, Krzysztof.
Super napisane! W prostu sposob ujęte bardzo ważne i nie raz trudne tematy nad którymi się nie zastanawiamy. Czuje sie ubogacona i dziekuje za Wasze wpisy i chęć dzielenia się doświadczeniem. Serce rośnie i mam natchnienie do odpowiedzialnego rodzicielstwa 🙂
@MAGDA, cieszę się z Twojej motywacji do odpowiedzialnego rodzicielstwa 🙂 Bardzo lubię taki feedback 🙂 Pozdrawiam Cię, Krzysztof.
Świetny wpis. Staram, się właśnie tak postępować, aby każde przeżycie syna było dla mnie tak samo najwyższej wagi jak dla niego. Czasami, mimowolnie wyrwie się „nic się nie stało ” bo sama wielokrotnie takie komuklnikaty dostawałam..jednak staram się nad tym panować i traktować syna jak równego sobie, a jego problemy czy upadki równe moim własnym i mam nadzieję, że pomoże mu to w zyciu, żeby je lepiej znosić. Siwetny blog, fajnie się to czyta i dużo cennych uwag. Oby tak dalej. Pozdrawiamy z Wojtkiem 😉
@Bożena, jeśli mimowolnie się wyrwie, to „nic się nie stało” 😉 moje reakcje też nie zawsze są w 100% zgodne z tym co sobie zakładam, ale najważniejsza jest właśnie ta świadomość, która pozwala nam wyciągać wnioski z naszych upadków. I Ty pięknie o tej świadomości napisałaś. Incydenty od założonego planu wychowania są nieuniknione i myślę, że one nie mają dużego wpływu na ścieżkę wychowania. Pozdrawiam Was serdecznie, Krzysztof.
No to teraz już wiadomo, skąd się wziął nasz narodowy odzew – „nic się nie stało” – na każdą porażkę naszej Reprezentacji na meczach mundialowych ;p Bo podobno „czym skorupka nasiąknie…” ;p
A tak zupełnie na poważnie: osobiście nie przypominam sobie (z dzieciństwa) dnia, kiedy w „sytuacjach wypadkowych” mówiono do mnie: „nic się nie stało” – zamiast tego słyszałam zawsze: „nie martw się/nie przejmuj się, do wesela się zagoi” i te słowa najczęściej wypowiadał mój Tata. Przypadek? Nie sądzę… Ale to tylko dowodzi temu, jak wielka jest obecnie przepaść między pokoleniem naszych rodziców, a naszym pokoleniem – i to nie tylko w kwestii wychowania, ale pod względem społeczno-obyczajowym również.
Historia Twojej żony przypomniała mi o podobnym zdarzeniu, po którym osobiście też mam „traumę” na tyle dużą, że od tamtej pory nie korzystam już z lekarza w przychodni, tylko z specjalistycznego salonu. A chodzi o… wadę wzroku. Kiedy okazało się (a miałam chyba z 10 lat), że trzeba zacząć chodzić w okularach, siłą rzeczy zaczęły wizyty u okulisty. I nie byłoby w wszystkim tym nic dziwnego, gdyby nie pewien fakt: któregoś dnia jak zwykle pojechałyśmy (z siostrą) na kolejną kontrolę. Kiedy przyszła moja kolej, weszłam do gabinetu na badanie, ale z jakiegoś powodu coś poszło nie tak. Wówczas lekarz stwierdził, że trzeba mi zakroplić oczy, odczekać jakiś czas i powtórzyć badanie – tak też się stało – ale ponownie bez sukcesu. Wówczas lekarz zaczął mnie krytykować i mówić coś w stylu, że mam współpracować, bo on czasu nie ma, ludzie czekają, on jeszcze musi to i tamto… A ja nie dość, że prawie nic nie widziałam po tych kroplach, to jeszcze się zestresowałam tą sytuacją i rozpłakałam przy wszystkich, bo nie miałam odwagi powiedzieć, że to przez te krople tak się stało. Zero wsparcia ze strony lekarza, zero otuchy ze strony otoczenia – i nie usłyszałam wówczas „nic się nie stało”. Smutne, ale prawdziwe.
Konkluzja zatem nasuwa się sama: rzeczywiście musimy – my dorośli – uważać na to, co się mówi i przy kim to się mówi, bo potem efekty są dokładnie takie, jakie sam zobaczy. Amen.
pozdrawiam i dużo zdrowia w „zimną Zośkę” 🙂
@Dorota, nieźle skonfrontowałaś „nic się nie stało” z naszą reprezentacyjną piłką 🙂 trochę czarnego humoru przed snem wyjdzie mi na dobre. Czasy mamy inne i nie sposób tego nie zauważyć, ale w takich właśnie przyszło nam żyć. Każdy z nas ma szansę zmieniać je na lepsze i najlepiej małymi sprawami jak w tym wpisie, bo one prowadzą do wielkich zmian 🙂
To co napisałaś o swojej historii jest przykre, bo lekarz to zawód zaufania. Kiedy piszę o zaufaniu, to mam na myśli nie tylko kompetencje jakie idą w parze z zawodem lekarza, ale również zaufanie niejako do człowieka. Celebrowanie swojego statusu (zawodu) na piedestale jest słabe. Zwłaszcza wtedy kiedy jest to zawód publiczny. Osobiście również doświadczyłem przykrych sytuacji z publiczną służbą zdrowia i kiedy chodzi o sprawy istotne, to jako rodzina korzystamy z gabinetów prywatnych. Niestety nie ma innego wyjścia.
Zdrowie się przyda, zwłaszcza psychiczne, bo przez tę pogodę można naprawdę dostać na głowę 🙂
Dobrej nocy, Krzysztof.